Zielona głębia
Już od wczesnych godzin porannych było jasne, że dzisiaj słońce nieźle przygrzeje. Spakowałem banany, coś słodkiego, wodę i ruszyłem w stronę Jeziora Rusałka. Mimo niedzieli nad Rusałką jeszcze spokój – spotkałem tylko kilku biegaczy, chcących wykorzystać jeszcze względnie chłodne powietrze.
Z Agatą spotkaliśmy się przy kompresorze na stacji, gdzie uzupełniała braki powietrza w oponach. Szybka decyzja – jedziemy do Lusowa nad jezioro. Od razu przypomniała mi się nasz wspólna wycieczka w zeszłym roku w dokładnie to samo miejsce, wtedy to był sierpień i też nieźle grzało.
Gdy opony nałykały się wystarczającej ilości powietrza, spacerowym tempem ruszyliśmy przed siebie. Jadąc cały czas ścieżką rowerową przecinaliśmy liczne skrzyżowania, by w końcu wyjechać z Poznania i cieszyć się nieomal pustą drogą. Słońce coraz mocniej zaczynało grzać mimo, że nie było jeszcze 10.
Niestety nasza droga była uboga w drzewa, pośród których moglibyśmy zaznać cienia.
Ale przecież nie będziemy narzekać na słońce, które dostarcza nam życiodajnej witaminy D. Gdy zbliżaliśmy się w okolice Jeziora Lusowskiego, z każdą chwilą przybywało rowerzystów na drodze. Standardowe pozdrawianie się na drodze nie zawsze skutkuje oczekiwaną przeze mnie reakcją. Czasem rowerzyści otwierają szeroko oczy robiąc przy tym zaskoczoną minę.
Odbiliśmy z drogi, by dalej jechać piękną ścieżką wijącą się wzdłuż jeziora. Soczysta zieleń otaczała nas z każdej strony sprawiając, iż promienie słońca, które już w tym momencie nieźle piekły wyłaniały się sporadycznie przepływając pomiędzy gałęziami drzew.
Zatrzymaliśmy się przy jednym drzewie, którego kwiaty mnie zainteresowały, nie kojarzę takich na innych ścieżkach, którymi jeździłem.
Gdy minęliśmy plażę, gdzie sporo ludzi delektowała promieniami słońca, na naszej ścieżce zaczęły pojawiać się maleńkie pomosty, których jest tu całkiem sporo. Przystanęliśmy na jednym z ostatnich, by przekąsić coś słodkiego.
Patrząc na ilość glonów falujących pod powierzchnią całkiem przejrzystej tafli wody, ochota na kąpiel od razu zanika – jakoś nie lubię dotyku tych roślin, chociaż sam widok wielowymiarowych połaci flory rozświetlonych refleksami słońca robi wrażenie.
Tak się wpatrywaliśmy w tą zieloną otchłań, że zapomnieliśmy, że mieliśmy coś zjeść. Od razu wciągnąłem dwa banany, cukierki z galaretką też były całkiem niezłe. Chwila oddechu i powoli zbieramy się w drogę powrotną.
Na koniec spojrzałem jeszcze na wodę z trochę innej perspektywy.
Wracając zatrzymaliśmy się jeszcze na moment, by nacieszyć oczy kontrastami jakie dostajemy od natury.
Dzięki za fajny poranek 🙂