Lodowy WOŚP ze Zgrupką Luboń
Nadszedł dzień, w którym Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy po raz kolejny ma swój wielki finał. Podobnie jak w roku ubiegłym, tak i tym razem wraz ze Zgrupką Luboń postanowiliśmy pokręcić trochę kilometrów w szczytnym celu. Chcąc poprawić formułę powstały dwie trasy: szosowa – klasyczna setka (100km) i rekreacyjna – 50 km w terenie WPN i NSR.
Spakowałem termos z herbatą, kilka bananów, batoniki i ruszyłem w stronę Lubonia. W tym roku start odbywał się spod galerii Faktory. Mimo, że temperatura była daleka od tych, które jeszcze na początku tygodnia wskazywał termometr to i tak poczułem na twarzy uderzenie chłodnego powietrza. Drogi czarne, jechało się bardzo dobrze, gorzej ze ścieżkami rowerowymi, które nie do końca odśnieżone usłane były niewielkimi koleinami stworzonymi przez rozjechany śnieg i lód. Gdy dotarłem na miejsce sztab już na nas czekał w środku galerii. Z każdą minutą pojawiało się coraz więcej rowerów. Przyjechał też Radek na swoim monstrum. Mimo, że FatBike stają się coraz bardziej dostępne i popularne to jednak nie da się przejść obok takiej maszyny obojętnie.
Na myśl przychodzi tylko jedno – grubo!
W tym przypadku pasuje idealnie stwierdzenie – dasz się karnąć?
Oczywiście z zgrupkowym sztabie nie mniejsze zainteresowanie – wydawanie numerów startowych.
A Robert – pomysłodawca całej tej akcji skrupulatnie sprawdzał czy wszystko się zgadza.
Natomiast zgrupkowy uśmiech numer jeden – czyli Nitka czekała, aż zaczarowane puszeczki wypełnią się dobrym sercem.
Tata Martyny lekko zdenerwowany poszukiwał swoich okularów – na szczęście się odnalazły 🙂
Zgrupka Luboń jest pełna najróżniejszych ludzi, których łączy na pewno jedno – rower, uśmiech i dobra zabawa.
Gdy formalności dobiegły końca zaczęliśmy się zbierać przed wejściem i szykować do startu.
Grzegorz wpadł na pomysł zrobienia fajnego zdjęcia z serduszkiem – od razu mi się spodobało i też spróbowałem, dzięki za pomoc.
Jeszcze kilka pamiątkowych fotek i możemy ruszać w drogę.
Kura gotowa w boksie startowym 🙂
Pierwsza ruszyła grupa szosowa, chwilę po niej terenowa – tutaj wyłoniło się kilku na szybsze MTB z Radkiem na czele. Ruszyliśmy przez Luboń kierując się w stronę Warty. Drogi asfaltowe czarne, więc poza chłodnym powietrzem nie czuło się, że jest zima. Jednak gdy tylko wjechaliśmy w okolice Warty pojawił się zmrożony śnieg i lód. Ale myślę, że wszyscy się tego spodziewali patrząc na ostatnie dni pogody. I o to też chodzi w jeździe terenowej – nie może być zbyt łatwo 🙂
Popędziłem do przodu i na poboczu wyczekiwałem na nadjeżdżających ludzi, by zrobić kilka fotek.
Nagle nadjechała ekipa MTB – skąd się tu wzięli i oczywiście Radek na swojej wielkiej maszynie.
A kolega Wojtek na przełaju w takich warunkach – wielki szacun!
Zrobiliśmy sobie mały postój, by zaczekać na resztę.
Po chwili ktoś z oddali krzyczy, że Kura wyłożyła się na lodzie i poobijała sobie kolana. By nie wracać rowerami po lodzie pobiegliśmy z Rafałem w jej stronę. Oczywiście nie było mowy o usztywnieniu obolałych miejsc bandażem – Kura to twardy zawodnik. I tak rozpoczęła się seria mniej lub bardziej spektakularnych wywrotek na lodzie.
NSR (Nadrawrciański Szlak Rowerowy) jest bardzo ciekawy, a co za tym idzie często się zmienia, z lodowego zmieniał się w słoneczny, by po jakimś czasie pojawił się ponownie śnieg i lód.
Chwila przerwy przy pierwszym mostku na naszym szlaku.
Wiele razy jechałem tym szlakiem, ale za każdym razem dostrzegam coś nowego – natura to niekończące się źródło inspiracji. Mógłbym się tu zaszyć na długie godziny i delektować się najmniejszym skrawkiem tego miejsca. Gdy wszyscy już w komplecie ruszamy dalej.
Po jakimś czasie przymusowy postój- tym razem awaria.
Nie ma to jak ciepła herbatka 🙂
Zszedłem po śniegu nad brzeg Warty, by wsłuchać się w ciszę, której szept w gwarze łatwo przeoczyć. Płynęła w milczeniu jakby uśpiona pod śnieżną kołderką pofalowaną od wiatru. Rozświetlona promieniami słońca pokazywała nieśmiało swoje rumieńce.
Zza drzew dobiegały głosy i śmiechy rozgrzanej od emocji zgrupki.
Niestety obręcz Marii uległa rozpadowi i nie była w stanie kontynuować dalszej jazdy. Wóz techniczny zabiera ją i jej maszynę na warsztat, a my po dłuższej przerwie ruszamy przed siebie. Dojeżdżamy do miejsca gdzie odbijamy z NSR na szosę kierując się w stronę Osowej Góry. Po drodze oczywiście nie obyło się bez upadków.
Drogą dojechaliśmy do Pożegowskiej, gdzie zaczęła się wspinaczka na górę, od razu mocniej depnąłem. Długo nie trwało i moje tętno nieźle skoczyło, a po jakimś czasie moje nogi stopniowo nagrzewały się do czerwoności. I wtedy mija mnie jakiś gówniarz, który nie wyglądał na zmęczonego. Przed końcem podjazdu minął mnie także Radek swoim czołgiem – w sumie nie wygląda, ale też gówniarz 🙂 Na górze poczekaliśmy na pozostałych. Dziewczyny oczywiście musiały jeszcze sobie zapalić, nie wiem jak to działa, ale podobno im to pomaga – nie wiem tylko na co 🙂
Z uwagi na bardzo wolne tempo i częste postoje byliśmy zmuszenie do skrócenia naszej trasy. Wspólnie podjęliśmy też decyzję, że kilka osób zostaje z Kurą i dojadą do Lubonia własnym tempem. Reszta ruszyła prosto przed siebie po kocich łbach. I już po chwili Wojtek zalicza kolejną glebę, zaraz za nim leżała Nitka. Kawałek dalej wyłożył się Radek – na lodzie żadna maszyna nie ma szans, nawet taki FatBike. Wydaje mi się, że Wojtek obejmuje prowadzenie jeśli chodzi o liczbę upadków, ale z tego co się dowiedziałem to jego strategia treningowa przygotowująca go psychicznie i fizycznie do nowego sezonu 🙂
W okolicach Jeziora Jarosławieckiego kolejna wywrotka Nitki. Zagadała się z drugim Wojtkiem i poleciała. W ciągu ułamka sekundy siedziała na ziemi, a nad nią stał Wojtek, który utrzymał równowagę – Nitka chciała sobie po prostu usiąść 🙂 Dlatego tak ważne jest jeżdżenie w kaskach – to nie jest dla przyjemności czy ozdoby jak niektórym się czasem wydaje – tu chodzi o nasze bezpieczeństwo. A druga rzecz to w takich warunkach bardzo istotne jest skupienie się na drodze.
Chcąc ominąć oblodzoną ścieżkę próbowałem wjechać na pole i tym razem to ja zaliczyłem glebę – to już moje trzecie spotkanie z ziemią. Wraz z Rafałem ominęliśmy polem spory kawałek oblodzonej ścieżki. I tak dojechaliśmy do Wir, gdzie przystanęliśmy przy mapie tego pięknego terenu – czyli WPN.
Jakby ktoś nie wiedział, to gdzieś tutaj jesteśmy 🙂
W Luboniu z Marysią i Rafałem zawróciliśmy po Martę i Sebastiana, którzy dość długo nie nadjeżdżali, ale po chwili dostrzegliśmy ich w oddali. Razem dojechaliśmy do Faktory, gdzie czekał na nas Grzegorz i Robert z wielkimi uśmiechami i zaciekawieniem. Poza tym były też bony na ciepły posiłek, które ufundował FAKTORY POZNAŃ wspierający naszą akcję. Część ludzi rozsiadła się w Sfinksie, a cześć w Chłopskie Jadło. Po jakimś czasie dojechała też Kura z resztą ekipy, pojawiali się też szosowcy.
Zmęczeni i wygłodniali wyczekiwaliśmy zamówionych dań.
To był niesamowity dzień, wypełniony po brzegi emocjami i wrażeniami. Wśród nas niewielu było takich, którzy nie zaliczyliby choć jednego upadku. Ale najważniejsze jest to, że mimo upadków każdy z nas wrócił z wielkim uśmiechem. A po zjedzeniu przed wejściem taki o to miły widok – tyle, że mój rower był zasypany pozostałymi, ale daliśmy radę 🙂
To był piękny dzień – dzięki Robert, że po raz kolejny dzięki Tobie mogliśmy spędzić go w taki właśnie sposób 🙂