Gdzie wody koniec daleki
Tym razem także Morze, ale całkiem w innej postaci. W tym roku chcemy przebyć na rowerach wybrzeże Bałtyku. Start planujemy w Międzyzdrojach, natomiast koniec na Helu. Przed nami wszystkie nadmorskie miejscowości. Ale najpierw musimy dojechać do Międzyzdrojów. Pociąg mamy o 3:15, jak zawsze ciężko jest zasnąć przed taką podróżą. Nasza ekipa się trochę wykruszyła. Tak, że w tym roku jedziemy tylko we trójkę: Sławek, Adam i ja.
Spotykamy się na dworcu w Lesznie. Pociąg oczywiście jest przeładowany, ale to jest norma w PKP i jak to zwykle bywa nie ma wagonu na rowery. Z trudem ładujemy nasze rowery do ostatniego wagonu zastawiając tym samym dostęp do toalety, inaczej niestety się nie da. Konduktor musi trochę pomarudzić, ale mamy bilety więc jakoś musimy jechać.
Przed nami około siedmiogodzinna podróż w niezbyt wygodnych warunkach. Ale nie ma co narzekać, w końcu jedziemy na wakacje. Pogoda zapowiadana jest ładna przez cały czas, zobaczymy czy się sprawdzi.
Trochę wymęczeni podróżą docieramy do Międzyzdrojów. Po wyjściu z pociągu od razu czujemy się lepiej, powietrze jest super orzeźwiające. Zerujemy liczniki i w drogę. Jednak najpierw kierujemy się w stronę plaży, trzeba zaliczyć pierwszą kąpiel. Poza tym przy takiej temperaturze trzeba się ochłodzić. Woda jest cudna! Co prawda liczyliśmy na większe fale, ale cóż, nie ma dużego wiatru więc i fale są znikome. Kołyszą się leniwie:-) Po kąpieli nie możemy sobie odmówić pysznego gofra. W Międzyzdrojach zaliczamy słynną promenadę gwiazd, na chwilę odwiedzamy molo i w drogę.
Nadmorskie drogi o tej porze roku są niestety bardzo ruchliwe, a co za tym idzie jazda rowerem nie zawsze jest przyjemna. Mimo tego jedziemy przed siebie. Upał jest duży jednak nie czuć tego aż tak bardzo, od morza wieje wiatr, a poza tym droga prowadzi przez las. W miejscowości Wisełka robimy sobie małą przerwę zatrzymując się obok przydrożnego stawu.
Dalej jedziemy przez Międzywodzie do Dziwnowa, gdzie robimy dłuższą przerwę by coś zjeść. Tutaj wracają wspomnienia z dzieciństwa. Przyjeżdżaliśmy do Dziwnowa nieraz na wakacje do ośrodka leżącego nad rzeką Dziwną. Biegaliśmy nad rzekę by zobaczyć jak podnosi się most zwodzony i przepływają statki. Często były to kutry rybackie, a tuż za płotem ośrodka starszy pan wędził przepyszne ryby.
Zatrzymujemy się przy porcie, gdzie pięknie prezentują się kutry rybackie stojące na przystani.
Oczywiście musimy zaliczyć kąpiel, bez kąpieli w morzu dzień nie jest udany:-) W taką pogodę na plaży jest duży tłok. Na szczęście nie będziemy tu plażować cały dzień, a poza tym leżenie plackiem i opalanie się to nie dla nas. Woda jest niesamowicie spokojna, wygląda jak ogromne jezioro w całkowicie bezwietrzny dzień.
Najedzeni i orzeźwieni ruszamy w kierunku Trzęsacza. Miejscowość ta słynna jest głównie za sprawą ruin gotyckiego kościoła wybudowanego na przełomie XIV i XV wieku. Niesamowite jest to, jak przez lata procesy erozyjne wpłynęły na obecny wygląd brzegu. Kościół ten wybudowany został ok. 2km od brzegu morza. Do dzisiaj zachowała się tylko jego południowa ściana, która znajduje się u szczytu klifu.
Oczywiście i tym razem nie obyło się bez kąpieli. Ale to chyba tak właśnie jest nad morzem, że największą atrakcją jest to, co dostępne dla wszystkich o każdej porze dnia – kąpiel. Chyba nie wyobrażam sobie być tutaj i nie wskoczyć do wody.
W oddali dostrzegamy paralotniarza unoszącego się nad taflą jakże spokojnej wody. Przypomina to unoszące się piórko na wietrze, z tą różnicą, że piórko jest całkowicie zależne od wiatru, a tutaj paralotniarz w jakimś stopniu może sterować swoim lotem. Oczywiście to natura zawsze odgrywa pierwsze skrzypce i trzeba zawsze to uszanować. Jadąc dalej natrafiamy na zabytkowy wiatrak z końca XIX wieku. Jeszcze w latach 60-tych ubiegłego wieku działał spełniając swoją pierwotną funkcję. Dzisiaj wiatrak jest atrakcją turystyczną, ale nie chodzi tu o zwiedzanie. Można go wynająć i spędzić w nim wakacje z całą rodziną. Brzmi kusząco, to musi być niesamowity klimat.
Za nami już trochę kilometrów, a chcemy dojechać jeszcze dzisiaj do miejscowości Sianożęty. Mobilizujemy siły i ruszamy ostro do przodu. Na szczęście nie ma już takiego ostrego słońca i jazda jest przyjemniejsza. Kilometry uciekają spod kół jakby ktoś przewijał taśmę w przyspieszonym tempie. Co chwilę muszę gonić swoich przyjaciół, bo nie mogę się powstrzymać by nie zrobić jakieś fotki. I to właśnie na tym odcinku udaje mi się pstryknąć moje ulubione zdjęcie. Nie potrafię dokładnie powiedzieć dlaczego właśnie to zdjęcie. Ma w sobie tą prostotę, a jednocześnie jest bardzo bliskie temu co tak kocham – naturę. Niesie w sobie delikatność a jednocześnie siłę, maleńkie źdźbło trawy pośród mchów.
Mijamy miejscowości Mrzeżyno, Dźwirzyno i już jesteśmy niedaleko celu. Chcemy szybko przejechać Kołobrzeg, by mieć z głowy to ruchliwe miejsce. Przystajemy jedynie na chwilę by dać nogom odpocząć i coś przekąsić.
Po kilku kilometrach dojeżdżamy do Sianożęt i znajdujemy pole namiotowe bardzo blisko plaży. Szybko się rozbijamy i biegniemy się wykapać. Jeszcze tylko kolacja i spacer późnym wieczorem po plaży i idziemy spać. To był bardzo fajny dzień.[hr2]Jest godzina 4:40, oczywiście już nie chce mi się spać. Idę na plażę. Uwielbiam plażę o tej porze dnia. Jest pusto, poza garstką biegających i przekrzykujących się mew jestem sam. Teraz dopiero można posłuchać prawdziwej muzyki natury. Morskie fale to specyficzny instrument, niby ciągle te same struny, ale dźwięki z siebie wydające są za każdym razem inne. Także piasek jest jakby inny, gładki, niezakłócony przez zabawy dzieci. Najlepsza o tej godzinie jest kąpiel, mam całą plażę dla siebie. Po takiej kąpieli czuję się jakbym się na nowo narodził.
Patrząc w niebo upału dzisiaj nie wróżę, raczej orzeźwiające krople deszczu w połączeniu z morskim wiatrem. Dziś morze nie jest już takie spokojne, ale właśnie takie ma w sobie większy urok. Muszę to uwiecznić na zdjęciach.
Zrobiłem sobie jeszcze poranną rozgrzewkę i pobiegłem w kierunku molo. Gdy wróciłem zaczęło padać. Pozostali jeszcze spali. Na szczęście spałem w osobnym namiocie i nie musiałem ich budzić o tak wczesnej porze.
Z uwagi na deszcz postanowiliśmy trochę połazić po okolicy. Na śniadanie świeże rogale z dżemem truskawkowym i do tego jogurt, pychota:-) Niestety nasze rowery musiały stać na deszczu.
Po śniadaniu poszliśmy plażą do Ustronia Morskiego. W drodze zrobiliśmy sobie taką zabawę żeby stanąć jak najbliżej wody, a drugi robił zdjęcie. Dla mnie skończyło się to przemoczonymi butami, które schły dwa dni:-) Na szczęście miałem zapasówki. Ale oczywiście zabawa była super. Potem na plaży w Ustroniu zaliczyliśmy niezłą dawkę gimnastyki na betonowych bojach leżących przy wydmach. Gdy zgłodnieliśmy to oczywiście pierwszą myślą jaka zaświtała nam w głowach była smażona rybka. Ale gdzie? Oczywiście „Delfinek”! To bardzo znana i polecana przez wszystkich smażalnia ryb w Ustroniu Morskim. Znajduje się na głównym deptaku prowadzącym wprost na plażę. Miła obsługa i zawsze pyszna rybka. Polecam wszystkim.
Najedzeni wróciliśmy na plażę gdzie tuż obok mola znajduje się mały port rybacki. Po odpoczynku wracamy do Sianożęt. Nie jest daleko ok. 2 km plażą, przyjemny spacer.
Dzień minął nam trochę leniwie, ale czasem też trzeba poleniuchować. Popołudnie przyniosło znaczne rozpogodzenie, a to zapowiada ciepłą noc. By sobie urozmaicić noc zostawiamy rowery i namioty na polu biwakowym. Zabieramy ze sobą tylko śpiwory, karimaty oraz coś do zjedzenia i udajemy się na plażę. Jest już ciemno. Sypialnię rozkładamy tuż przy wydmach, to najbezpieczniejsze miejsce. Zdarza się, że nocami ludzie jeżdżą po plaży na kładach, a nie chcielibyśmy być przez takich rozjechani.[hr2]Noc rzeczywiście była bardzo ciepła. Spało się wyśmienicie. Zaliczamy poranną kąpiel i wracamy na kemping. Pakujemy namioty na rowery i w drogę.
Mijamy Ustronie Morskie i kierujemy się w kierunku miejscowości Gąski. Jednak u wylotu z Ustronia przystajemy na chwile by odwiedzić dość specyficzne miejsce. Znajduje się tu rzeka Czerwona. Jest to niewielka rzeka wpływająca do morza. Miejsce do jest o tyle warte zobaczenia gdyż mimo swojego niewielkiego oddalenia od głównej i bardzo zatłoczonej plaży w Ustroniu Morskim jest bardzo ustronne i często można tu nie spotkać nikogo. Po chwili przerwy jedziemy w dalszą drogę by odwiedzić Gąski. Znajduje się tam latarnia morska z XIX wieku. Niestety jak się okazuje nie jest dzisiaj dostępna dla zwiedzających.
Jadąc dalej przejeżdżamy przez Chłopy, Mielno, Unieście. Po prawej stronie mamy jezioro Jamno, jednak patrząc na wodę nie bardzo mamy ochotę się w niej zanurzyć. Po chwili dojeżdżamy do miejscowości Łazy. Teren ten objęty jest obszarem chronionego krajobrazu Koszalińskiego Pasa Nadmorskiego. W obszarze Łazów znajdują się także tereny bagienno-leśne. Duża część tego rejonu obejmuje Rezerwat Przyrody „Łazy”. Jadąc dalej mijamy jezioro Bukowo i dojeżdżamy do miejscowości Dąbki.
Mała przerwa na kąpiel, coś trzeba też przekąsić. Jednak nie zabawiamy tu długo, jedziemy w dalszą drogę. Trafiamy do Jarosławca. Teraz już trzeba zrobić dłuższą przerwę. Za nami sporo kilometrów. Nie chcemy ładować się na główną plażę i jedziemy jeszcze kawałek. Po chwili okazuje się, że dalej nie ma przejazdu, ponieważ jest to teren poligonu wojskowego. Schodzimy na plażę, a tam pusto, nie ma nikogo.
Robimy sobie dłuższą przerwę, oczywiście pierwsze co zrobiliśmy to wskoczyliśmy do jakże wspaniałej i orzeźwiającej wody. Jednak za długo nie mogliśmy tu siedzieć bo słońce grzało niemiłosiernie, a nie było się gdzie schować. Oczywiście na jednej kąpieli się nie skończyło, co chwilę zaliczaliśmy nowe fale. Po dobrej godzinie postanowiliśmy ruszyć w dalszą drogę.
Nie chcąc się cofać do drogi Darłówko – Ustka zdecydowaliśmy się na ominięcie jeziora plażą. Niestety nie będzie to łatwe, gdyż z naszym niezbyt lekkim bagażem nie da się jechać po plaży i koła od razu się zakopują. Musimy prowadzić rowery, ale co tam – twardo idziemy naprzód. Mamy przecież zapasy wody, zaopatrzyliśmy się też na targu w Darłówku w przepyszne jabłka i energetyczne banany. Jak zawsze mamy też przy sobie dużą porcję batoników. Chociaż przy tej temperaturze zapewne cała czekolada jest w postaci płynnej. Najwyżej zjemy ją wieczorem jak już wróci do właściwego stanu skupienia.
Droga strasznie się ciągnęła. Było to chyba około 6km pchania rowerów w niezłym upale. Na szczęście mieliśmy całą plażę dla siebie, a co za tym idzie całe morze dla siebie. Co kawałek przystawaliśmy by się ochłodzić w wodzie. Jak się później okazało cały zapas pysznych, twardych jabłek, który miałem przywieszony w jednorazówce do sakwy wyparował przez dziurę. A pani na targu mówiła, że na pewno wytrzyma… Mój błąd. Teraz wszyscy będą wiedzieli dokąd zmierzamy, trafią za nami po jabłkach 🙂
Na całym odcinku spotykamy tylko jedną osobę i jest nią także rowerzysta z sakwami:-) To bardzo miłe spotkanie. Chwilę rozmawiamy i okazuje się, że chce zrobić tą samą trasę ale w przeciwnym kierunku. Pozdrawiamy się nawzajem i każdy udaje się w swoją stronę.
W końcu docieramy do miejsca gdzie kończy się poligon i jest wyjście z plaży. To był dość męczący, ale też niesamowity odcinek trasy. Przez cały czas mieliśmy tylko dla siebie plażę i wodę. Kierujemy się w stronę Ustki. W między czasie wstępujemy do sklepu by uzupełnić zapasy, które po drodze całe zostały zjedzone:-) Jesteśmy już zmęczeni i robi się ciemno. Schodzimy ponownie na plażę by znaleźć odpowiednie miejsce na nocleg. Nasze rowery już znalazły miejsce parkingowe.
Rozkładamy karimaty i śpiwory. Zmęczeni, ale szczęśliwi kończymy dzień.
[hr2]Wstaję przed 6:00, niebo przykryte jest grubą warstwą chmur, zza których wychyla się ostre słońce. To chyba będzie kolejny słoneczny dzień. Tak przynajmniej się zapowiada. Jak się później okazuje miałem rację. Wiatr przegonił większość chmur. Dobrze, że od morza wieje wiatr.
By się rozbudzić najlepsza jest poranna kąpiel. Na plaży cisza, słychać tylko szum fal. W oddali widać porannych biegaczy. Sam wiem jak jest to przyjemne biegać o poranku po plaży, boso czując każdy kamień pod stopami, chłodną wodę, która wraz z napływającą z oddali falą pojawia się u naszych stóp. Niesamowity masaż dla stóp, a jeszcze większy dla uwolnienia myśli.
Głodni zbieramy się i udajemy w poszukiwaniu sklepu. Nie ma jak świeża bułka, jogurt i sok pomidorowy, który przez całą noc leżał w lodówce. Wczorajszy dzień nieźle dał nam w kość, dzisiaj trochę pauzujemy jeśli chodzi o kilometry. Planujemy dojechać do Łeby. Zatrzymujemy się na chwile w Ustce by trochę pozwiedzać. Jednak długo tu nie zabawiamy. Odstraszają nas tłumy turystów, którzy pojawiają się dosłownie wszędzie. Nie sposób znaleźć spokojnego miejsca, choćby w na ławce w parku.
Dosiadamy nasze dwukołowce i uciekamy w kierunków Rowów. Po drodze przystajemy by popatrzeć na całkiem sporą gromadkę dreptających sobie po łące bocianów. Jak można się domyślać nie są tu bezinteresownie. Z oddali słychać kłapanie dziobami, to pewnie jakaś soczysta żabka. One także zgłodniały.
W Rowach zatrzymujemy się by coś zjeść, jedni jedzą zapiekankę, a inni gofra ze śmietaną. Po krótkiej przerwie i obejrzeniu neoromańskiego kościoła z 1849 roku udajemy się dalej. Gdy docieramy do Łeby jest już ciemno. Szukamy ustronnego miejsca na plaży gdzie możemy się rozlokować.
Spora dawka tlenu robi swoje, zasypiamy jak na zawołanie.[hr2]Wstajemy, zaliczamy kąpiel i zwijamy się z plaży. W pobliskim sklepie kupujemy prowiant na dalszą drogę i ruszamy. Jedziemy ścieżką dzielącą nadmorski las od wydm. Momentami jest ciężko ujechać, koła zapadają się w sypkim, rozgrzanym od słońca piasku. Ale na szczęście takie odcinki nie są za długie i już po chwili trafiamy na twardszy grunt. I tak na przemian, aż dojeżdżamy do baru leżącego niedaleko latarni Stilo w miejscowości Osetnik. W międzyczasie robimy sobie krótką przerwę na wydmie, wygląda jakbyśmy byli po środku pustyni.
W barze oczywiście zamawiamy coś do jedzenia bo już nieźle zgłodnieliśmy. Miłe dziewczyny pracujące w barze opowiadają nam trochę o latarni. Po czasie spędzonym w uroczym towarzystwie, najedzeni udajemy się do latarni by przekonać się jakie naprawdę są widoki z jej wierzchołka.
Z latarni mamy niezły widok na okolice. W kierunku morza widać ruiny dawnego nunofonu (urządzenie sygnalizacji dźwiękowej) zbudowanego w połowie lat pięćdziesiątych. Patrząc w drugą stronę można zobaczyć ogromne wydmy, które jakby rozprzestrzeniają się w głębi lasu.
Po zrobieniu kilku fotek i napatrzeniu się z wysoka na okolicę udajemy się w dalszą drogę. Jesteśmy już bardzo blisko celu. Jutro dojedziemy na Hel. Dzisiejszy dzień kończymy w okolicach miejscowości Dębki.[hr2]Poranek zapowiada piękny dzień. Pozostali jeszcze smacznie śpią, ja za to robię szybkiego nura do wody. To jest to. Godzina 7 rano, na plaży pojawia się coraz więcej porannych spacerowiczów. Kumple wstają i energicznym krokiem zmierzają w kierunku spokojnego morza. Po takiej kąpieli dzień wygląda o wiele lepiej. Myśli już dawno zapomniały, że jeszcze chwilę temu tak bardzo chciało się spać. Zwijamy cały sprzęt i do przodu, w drogę.
W pobliskim sklepiku kupujemy pieczywo, banany i zapas picia. Wciągamy bułkę, jogurt i w drogę. Spokojnym tempem po dwóch godzinach docieramy do Władysławowa. Można śmiało powiedzieć, że już finiszujemy. Wcześniej kontaktowaliśmy się ze znajomymi, którzy mieli do nas dojechać i nas zabrać w powrotną drogę busem. Właśnie dostaliśmy od nich informację, że już czekają na nas na Helu. Naciskamy mocniej na pedały i po chwili jesteśmy już w Chałupach.
Jest to pierwsza miejscowość położona na Mierzei Helskiej, mylnie zwanej Półwyspem Helskim. Płytkie wody Zatoki Puckiej w slangu miejscowych zwanej „Małym Morzem” ściąga sporą liczbę amatorów windsurfingu. Można tutaj w bezpieczny sposób skorzystać z kursów nauki pływania na windsurfingu. Znajduje się tutaj wiele szkółek tego jakże widowiskowego sportu.
Pierwsze wzmianki o Chałupach pochodzą aż z 1635 roku co stanowi nie lada historię tego miejsca.
Spotykamy naszych znajomych jakieś 30min od Helu. Jednak nie dajemy się podwieź busem tylko twardo jedziemy do końca wyznaczonej trasy. Po 25min dostrzegamy tablicę z napisem Hel:-)
Teraz już tylko kilka kroków dzieli nas od głównej plaży. Zmęczeni słońcem, ale bardzo szczęśliwi docieramy do końca naszej podróży. Po dotarciu na plażę rzucamy rowery i biegniemy jak szaleni w kierunku wody, tego nam było trzeba.
Po dłuższej przerwie i szaleństwach na plaży pakujemy się do busa i jedziemy w kierunku Gdańska. Tam udajemy się na Westerplatte, a później biegamy po starówce.
To były cudowne wakacje, wracając nocą zahaczamy o Toruń gdzie na rynku o godzinie 1:00 udaje nam się trafić na świeży, gorący chleb w piekarni. I tym pysznym akcentem kończy się ten rozdział naszej rowerowej historii.