Gdzieś nad Wartą

Kolejny sobotni poranek przywitał mnie bardzo rześkim powietrzem, które stopniowo rozbudzało całe moje, jeszcze zaspane, ciało. Początkowo jechałem spokojnie, ale już po kilku minutach depnąłem mocniej na pedały. Drogi w sobotni poranek święcą zazwyczaj pustkami, tak było i tym razem. Z każdą chwilą nabierałem prędkości, rozbudzając się coraz bardziej, a jednocześnie uśmiech na mojej twarzy coraz bardziej przypominał kształtem owoc o żółtej barwie. Kilometry mijały bardzo przyjemnie, w okolicach Puszczykowa odbiłem w stronę Warty.
Wąska, betonowa ścieżka doprowadziła mnie wprost nad rzekę. Zatrzymałem się tu na dłuższą chwilę, by nacieszyć się tym jakże pięknym porankiem nad Wartą.
Niesamowity spokój – chwilę później pojawili się na drugim brzegu wędkarze. Z oddali usłyszałem coś w stylu – „… patrz ile wiary”. Spojrzałem za siebie – byłem sam. Myślę, że podobnie jak mi, podobało im się to, że jest tu tak spokojnie i pusto.
Spokojny nurt wody unosił odbijające się w wodzie refleksy słonecznego światła.
Gdy już nacieszyłem się chwilą ruszyłem w powrotną drogę.
Po kilkunastu minutach jazdy zjechałem ze ścieżki, zagłębiając się w trawę rozświetloną słońcem.
Gdy tak siedziałem zawitał do mnie pasikonik, chcąc chyba także wygrzewać się w słońcu.
Mógłbym tak siedzieć bez końca, wpatrując się w przepływające przez różne naturalne tekstury promienie słońca.
Na koniec zatrzymałem się przy pięknie zielonych słupach otaczających tory kolejowe.
Kolejny poranek wypełnił po brzegi moją głowę inspirującymi doznaniami.