Forest Run – porcja dobrej energii

Wrzesień to nie tylko początek roku szkolnego, czy ostatnie tygodnie lata – to także Forest Run. Gdy tylko Zgrupka Luboń ogłosiła, że poszukuje ochotników do zabezpieczania trasy bez wahania zgłosiłem się. Spakowałem co nieco na cały dzień i o 7 ruszyłem na spotkanie pod żabką w Luboniu. Pierwsza była Marysia, chwilę później pojawiła się reszta. Ostatnio nie bywam zbyt często na zgrupkowych spotkaniach i duża część ekipy jest dla mnie nieznana – same nowe twarze. Mocnym dla mnie tempem ruszyliśmy w kierunku Osowej Góry, gdzie odbędzie się start biegu na trzech dystansach – 12, 22 i 50km.
Wraz z Marysią zostaliśmy wyznaczeni do zamykania najdłuższego dystansu – czyli trasy niebieskiej. W zeszłym roku zamykałem trasę średnią (żółtą) – więc bardzo mnie ucieszyło, że w tym roku zamykam najdłuższy dystans – jest progress 🙂
Około 8 dotarliśmy na miejsce, gdzie czekał na nas Grzegorz z pozostałą ekipą.
W miasteczku sportowym trwa wydawanie ostatnich pakietów startowych – jakoś tak tu spokojnie. Ale już niedługo ruszą i zacznie się walka z samym sobą.
Zgrupkowe dziewczyny także zwarte i gotowe 🙂
Szybka odprawa i ruszamy na trasę rozstawiając się na wyznaczonych punktach.
Przypadł mi daleko wysunięty punkt na trasie, oznaczony numerem 3. Przez pierwsze kilometry jedziemy wspólnie, po czym od 7km zostałem sam na trasie. Kierując się niebieskimi taśmami zmierzam do mojego punktu.
Jadąc skrajem lasu, na około 10km niebieskie taśmy odbijają w las, coś mi jednak nie pasuje – mapa pokazuje, że trasa powinna biec prosto. Wjeżdżam jednak do lasu, gdzie mijam kilka taśmy po czym przez jakieś 500m żadnej taśmy. Zawracam – ktoś chyba zrobił sobie niezły kawał zmieniając oryginalne położenie taśmy. Szybko przywiązuję taśmy, by skierować biegaczy we właściwym kierunku i ruszam dalej. Po chwili widzę kolejne taśmy – uff jest dobrze.
Dopiero przed godziną 10 docieram na właściwe miejsce – jak się okazuje dobrze mi znane.
Jeszcze miałem chwilę czasu, więc rozłożyłem się na trawce w oczekiwaniu na pierwszych biegaczy.
Pogoda wymarzona dla biegaczy, delikatne słońce przebijające się przez lekko zachmurzone niebo – bardzo przyjemnie. Forest Run w połączeniu z miejscem jakim jest WPN tworzy niesamowitą aurę. Właściwie to Forest Run stał się już dla mnie takim synonimem do WPN.
Długo nie musiałem czekać i pojawili się pierwsi biegacze, poruszali się w niewyobrażalnym dla mnie tempie jak na 50km. Co prawda za sobą mają łatwiejszą część trasy, największe wyzwania terenowe dopiero przed nimi, a WPN potrafi nieźle zaskoczyć urozmaiceniem i ukształtowaniem terenu.
Niektórzy biegli w wielkim skupieniu, inni stawiali każdy krok z niezwykłą radością.
Co jakiś czas proponowałem biegaczom rower, ale to twarde sztuki, nie odpuszczają do samego końca.
Po jakieś godzinie podjechała Marysia jadąc za ostatnią zawodniczką, która jak się okazało doznała kontuzji i niestety musiała zrezygnować z dalszego udziału. Wysłaliśmy ją skrótem wzdłuż torów do punktu żywieniowego w Szreniawie. A sami ruszyliśmy za ostatnim biegnącym zawodnikiem.
Po dojechaniu do punktu w Szreniawie okazało się, że kontuzjowana biegaczka jeszcze nie dotarła. Ruszyliśmy więc w stronę stacji kolejowej i wypatrywaliśmy jej. Objechaliśmy drogą dookoła i ponownie dotarliśmy do punktu – nadal jej nie było. Ponownie skierowaliśmy się w stronę torów i z oddali wyłoniła się – już trochę się martwiliśmy. Marysia dała jej swój rower, sama wsiadła na mój, a ja biegłem za nim. Przebiegłem może 500m i byłem już zmęczony – co prawda miałem na sobie trochę ważący plecak 🙂 Najważniejsze, że biegaczka dotarła na miejsce skąd będzie odtransportowana.
Teraz ostatni zawodnik to nam nieźle uciekł, musieliśmy trochę przyspieszyć, by go dogonić. Gdy tylko wyjechaliśmy z lasu na otwartą przestrzeń w oddali zobaczyliśmy zielony punkcik – to nasz człowiek.
Chwilę później wjechaliśmy ponownie do lasu, niby zwyczajny las, ale zawsze robi na mnie ogromne wrażenie. Tutaj też dotarliśmy do punktu Jogurta, który jechał dalej z nami.
Dalej dołączył do nas Sebastian. By nie siedzieć ostatnim biegaczom na ogonie zatrzymywaliśmy się co jakiś czas ciesząc się urokami trasy.
Z czasem trafiliśmy do kasztanowej alejki, która jednoznacznie mówiła, że już za chwile nadejdzie nowa pora roku – ale jakże pięknymi słowami do nas mówiła.
Z każdą chwilą było nas coraz więcej, dotarliśmy do kolejnego punktu żywieniowego, gdzie wręcz błagali nas byśmy wypchali sobie brzuchy soczystymi owocami. Zjedliśmy trochę, ale ile można – przed nami jeszcze daleka droga, a jak wiadomo z pełnym brzuchem to jedynie można położyć się w trawie i zasnąć 🙂
Ostatecznie została nas piątka – najbardziej wytrwałych 🙂 Gdy minęliśmy maleńki mostek naszym oczom ukazała się malownicza polana. Wąska ścieżka, którą podążaliśmy wiła się pośród wysokich traw doprowadzając nas ponownie w magiczny las.
Z czasem pojawiły się coraz fajniejsze górki, poczuliśmy się trochę jak na prawdziwym MTB.
Ponownie krótka przerwa, by dać luz biegaczom.
Po jakichś 40 minutach wyjechaliśmy wprost na słoneczne pole, które niezwykle pięknie komponowało się na tle nieba.
Nie wiem ile razy odwiedziłem WPN, ale ścieżki, którymi dzisiaj podążamy za niebieskimi taśmami są po części dla mnie nowym odkryciem.
Zatrzymujemy się by skontrolować mapę i kilometry pozostałe do mety. Ale już od dłuższego czasu nasze liczniki rowerowe pokazują coś innego. Wychodzi na to, że trasa ma znacznie więcej niż 50km.
W końcu na trasie pojawiają się też inne barwy, a tym samym splatające ze sobą różne trasy.
Spokój jaką niesie atmosfera tego miejsca jest dla mnie czymś nie do opisania.
W końcu docieramy do ostatniego już punktu na trasie, gdzie czeka na nas Grzegorz i Tata. Po wielu godzinach jazdy po urokliwych i magicznych ścieżkach docieramy na metę, na której od dawna wyczekują na nas na ognisku.
Na początek zjedliśmy kaszę z przepysznym gulaszem, dalej były ponownie owoce w dużej ilości. Trafiły się też lody i gofry, a potem nie miałem już ochoty na kiełbasę z ogniska.
Organizatorzy zwijali się, a nasze ognisko w pełni buchało płomieniami.
To był bardzo intensywny dzień, dawka tlenu jaką dzisiaj dostałem nieźle mnie znużyła. Jednak to miejsce i ludzie, których tu można spotkać tworzą przepiękny świat pełen pasji. A dla ludzi, którzy brali udział w tym biegu – pełen podziw – jesteście wielcy.
Dzięki wszystkim za ten cudowny dzień 🙂