Kiekrz w śniegu
Po ostatniej przejażdżce w śniegu chcę więcej, umówiłem się z Bartkiem na szybki trening trasą dookoła Jeziora Kierskiego. Rano sms, nie dam rady, no nic kilka sekund namysłu – a więc jadę sam. Woda, banan, dwa batony i w drogę. Na ścieżce rowerowej w stronę Rusałki zimy za bardzo nie widać, większość śniegu już stopniała, gdzieniegdzie leżą tylko bryłki zamrożonego śniegu. Nie spojrzałem rano na termometr, ale czuję, że trochę mrozu jest, nawet moje uszy to odczuły. Ale gdy dojechałem do Rusałki czułem tylko radość. Śniegu nie ma może super dużo, ale wystarczy się rozglądnąć dookoła i jesteśmy w zimowej krainie.
Gdy dojechałem na Strzeszynek cały był oblany bielą. Wszędzie było widać ślady rowerów, biegaczy, a nawet ślady nart.
Pomost zlewał się z otaczającą plażą, jakby ktoś wyłożył biały dywan.
A kawałki lodu, które zamarzły ponownie tworzyły jakby układankę, może to puzzle dla morsów – trzeba kiedyś spróbować:-)
Gdy dojechałem nad Jezioro Kierskie kaczki siedziały na lodzie w równym rzędzie, chyba miały jakąś naradę.
Natomiast przy brzegu pływały już bez ustalonego planu, oczywiście tak tylko mi się wydaje.
Gdy podjechałem z drugiej strony jeziora wyglądało pięknie – jedna wielka zamarznięta tafla lodu pokryta częściowo śniegiem.
Ścieżka wyglądała całkiem inaczej niż tydzień temu gdy nie było tu jeszcze śniegu.
Niby nie ma dużej zimy, w mieście nie widać jej kompletnie, ale w lesie nie da się ukryć – jest zima:-)
Gdy objechałem całe jezioro wracam do domu.
To był pięknie zimowy poranek.