Mikołajkowy poranek

Widząc jak piękne słońce budzi nowy dzień nie moglem się powstrzymać. Poranki w Odolanowie są niezwykłe, podobnie jak wieczory i całe dni. Jednak tutaj nie mam swojego blue bike. Postanowiłem pożyczyć rower od teściowej – można powiedzieć, że to tzw. damska wersja kozy 🙂 Nie pamiętam, kiedy ostatnio na czymś takim jechałem. Chyba w czasach gdy spędzałem wakacje na wsi – wuja miał męską wersję, której rama była oczywiście wiele numerów za duża. Przekładało się wtedy nogę pomiędzy ramę i się śmigało 🙂
Rower jest codziennie używany, więc jest sprawny. Dosiadłem go i ruszyłem w kierunku pól i łąk, których tu nie brakuje. Przez chwilę jechałem asfaltem i czułem jakbym dosiadł ostre koło. Dziwne uczucie, gdy przez większość czasu jeździ się na MTB, gdzie nie brakuje przełożeń – no może czasem brakuje 🙂 Koza ta szybko nabierała prędkości. W niedzielny poranek drogi puściutkie, więc mogłem beztrosko przecinać poranny wiatr. Chwilę później minąłem piękny drewniany kościółek i tu asfalt się skończył. Od razu poczułem, że to nie rower MTB. Znając teściową rower ten ma objechane wszystkie okoliczne polne ścieżki więc dobrze się tu czuje. Ja też od samego rana cudownie się czułem.
Pięknymi polnymi ścieżkami kierowałem się w stronę wschodzącego słońca.
Jadąc spokojnie delektowałem się każdą sekundą bardzo rześkiego poranka – byłem tylko ja i otaczająca mnie piękna natura.
Chłodne, ale jakże cudowne powietrze mieszające się z coraz cieplejszymi promieniami słońca sprawiało, że moją twarz pokrywały rumieńce wymieszane z nieskończenie wielkim uśmiechem. Na drodze nie brakowało mostków przecinających liczne kanały będące dopływami Baryczy.
Dookoła cisza i piękna przestrzeń.
Patrząc na drzewa w oddali rozświetlone wschodzącym słońcem jeszcze bardziej uśmiechałem się do siebie.
Błękitne niebo z delikatną domieszką białych chmurek co jakiś czas przecinały przelatujące odrzutowce.
Brakowało tylko kocyka, kosza piknikowego i mojej Ani, która jeszcze słodko spała otulona ciepłą kołderką. Zazwyczaj na moich zdjęciach jest mój rower, ja pojawiam się sporadycznie. Dzisiaj nie ma ze mną mojego roweru, za to pojawiam się ja.
Wpatrując się w soczyście zielone pola nie mogę uwierzyć, że jest grudzień – bardziej przypomina to wiosnę 🙂
Na chwilę położyłem się w trawach bujnie porastających spokojnie przepływające rowy. Wpatrując się w niebo miałem ochotę zamknąć oczy i jeszcze bardziej odpłynąć.
Rower w tym czasie wygrzewał się na słońcu wyczekując dalszej drogi.
Nad głową szumiał delikatny wiatr, który sprawiał, że złociste trawy kołysały się jak im zagrał – jakby tańczyły do pięknej muzyki.
I kolejny mostek, przy którym przystanąłem na dłuższą chwilę delektując się otaczającym mnie światem.
Wracając z jeszcze większym uśmiechem wiedziałem, że to będzie piękny dzień.
Słońce wznosiło się coraz wyżej i wyżej, przedzierając się swym blaskiem pomiędzy gęsto porastającym lasem.
W pewnym momencie spojrzałem w niebo, po którym przelatywały w dość chaotyczniej formacji ptaki – jest pięknie 🙂
Nie przejechałem może zbyt wielu kilometrów, ale doznań i przeżyć miałem bardzo wiele. Cudownie jest tak zacząć dzień.
Mieć taką teściową to skarb.
Dziękuję za rower 🙂