Wyciszając myśli
Od samego rana dzień zapowiadał się cudownie – wstałem dość wcześnie jak na niedzielę. Szybko jednak nasycone błękitem niebo pokryło się mleczną warstwą, mimo to było sucho i trochę powyżej zera. Oczywiście pierwszym skojarzeniem w takich momentach jest rower. Na śniadanie pożywne musli skomponowane i starannie prażone przez moją Anię, wymieszane z zimnym jogurtem – uwielbiam. Banany spakowane – można ruszać. Podobno pierwsza myśl jest najlepsza – kierunek WPN.
Uwielbiam niedzielne drogi, a dokładniej ich pustkę. Jadąc spokojnie dotarłem do Wirów, a po chwili byłem już na obrzeżach WPN.
Dookoła pola oblane mgłą pięknie rozmazywały aleję drzew.
Wjeżdżając do WPN przypomniała mi się wycieczka ze Zgrupką, kiedy to wracaliśmy tą samą drogą, miejscami bardzo oblodzoną.
Gdy dotarłem nad Jezioro Jarosławieckie, zrobiłem sobie krótką przerwę – jedząc banana wpatrywałem się w milczącą taflę wody.
Jadąc dalej przystanąłem na chwilę przy drzewie, którego korzenie przypominało ptasie szpony.
Zjechałem ponownie w stronę wody skuszony delikatnym falowaniem w części jeziora. Dopiero przy bliższym spojrzeniu można było dostrzec cieniutką warstwę lodu pokrywającą znaczną część jeziora.
Napotkałem na dwóch morsów, z których jeden zanurzony cieszył się chwilą, natomiast drugi rozgrzewał się przed wejściem. Myślę, że trzeba tu wrócić z kąpielówkami, bo miejsce jest bardzo urokliwe.
Okrążając jezioro w pięknych okolicznościach przyrody czułem się cudownie.
Z uśmiechem na twarzy wróciłem do domu, bardzo dotleniony z naładowanym do pełna akumulatorem na kolejny ciekawy tydzień.