Grand Prix Dziewiczej Góry w biegach górskich – etap III
Do kolejnego startu podszedłem na wielkim luzie, bez spiny. Po pierwszym starcie na Dziewiczej Górze znałem już trasę, wiedziałem też na ile mogę sobie pozwolić przedzierając się przez błoto, korzenie i oczywiście pagórkowaty teren. Dlatego też start ten potraktowałem lajtowo.
Tym razem pojechałem z moimi dziewczynami: Anią i Mają. Gdy wysiedliśmy z auta, przez chwilę prószył śnieg. Nie było zbyt ciepło. Ale po chwili okazało się, że dla dzieci, które nie startują jest tam niezły kącik z atrakcjami. Maja od razu zasiadła przy stoliczku i zabrała się za kolorowanki i rozmowy z rówieśnikami. Starsze dzieci były zafascynowane owadami pokazywanymi przez miłe Panie pod mikroskopem.
Krótko przed startem na 5 km odbyła się dekoracja startujących na krótszych dystansach dzieci i młodzieży. Miło widzieć dzieciaki, które cieszą się z tego, że się nieźle zmęczą.
Zbliżał się czas startu, także trzeba było się porządnie rozgrzać. Po dobrej rozgrzewce wszyscy zaczęli ustawiać się w okolicach startu. Wszyscy uśmiechnięci i pełni energii. Jest moc 🙂
No to poszli.
Biegło mi się bardzo dobrze. Błota nie brakowało, ale myślę, że było go tyle co poprzednio i nie przeszkadzało to w biegu. Tym razem biegłem dużo spokojniej nie szalejąc na podbiegach. Nie oznacza to oczywiście, że się ślimaczyłem i spacerkiem wchodziłem na wzniesienia.
Pierwszy łagodniejszy podbieg na szczyt poszedł dość gładko, potem był spory zbieg w stronę bazy pod Dziewiczą Górą.
Załapałem się nawet na dużego buziaka od Mai. Za zakrętem krótka prosta i ostatni znacznie trudniejszy podbieg na szczyt. Nie jest może długi, ale bardziej stromy, a co za tym idzie jest wymagający.
Nie biegłem zbyt szybko, ale myślę, że przyspieszyłem na tym podbiegu. Łatwo nie było, ale nie zatrzymywałem się i biegłem aż na szczyt. Dalej chwila płaskiego i najtrudniejszy na całej trasie zbieg, tzw. killerem. Poszło całkiem gładko.
Ostatnie kilkaset metrów i meta.
Tym razem na mecie czułem się znacznie lepiej. A czas wyszedł o 45 sekund wolniejszy niż od poprzedniego startu. Po krótkiej analizie wyszło, że pierwszy odcinek pobiegłem kilka minut wolniej co sprawiło, że się tak nie zajechałem przed drugim cięższym. Za to na kolejnym, znacznie krótszym, ale trudniejszym odcinku przyspieszyłem.
Na mecie herbatka i ciasteczka. Uściski dziewczyn i do domu.
Coraz bardziej podoba mi się bieganie – oczywiście mówię tu o biegach w terenie.