Poznań Bike Challenge

Blisko 3000 rowerzystów stanęło dziś do startu w Poznań Bike Challenge na dwóch dystansach – 15 i 100 km. To pierwszy w Poznaniu tak duży wyścig szosowy i być może także w Polsce. Nigdy wcześniej nie widziałem tak wielu rowerzystów w jednym miejscu. Malta w sobotni poranek zamieniła się w centrum rowerowe. Jednak gdy się szło przy jeziorze to jakby był to równoległy świat, a było to zaledwie kilkanaście metrów. Patrząc na jezioro miało się wrażenie jakby panowała tu noc tylko księżyc mocniej zaświecił.

img_2533

Zawodników podzielono na sektory na podstawie deklarowanej prędkości przejazdu trasy. Sam nie pamiętam jaką prędkość deklarowałem kilka miesięcy wcześniej gdy się rejestrowałem, ale jak widać nie była to duża prędkość gdyż wylądowałem w sektorze F.

img_2538

Jednak jak się później okazało niewiele to miało wspólnego z prędkościami z jakimi sektory popędziły do przodu. Z uwagi na tak dużą ilość kolarzy, każdy sektor był puszczany na trasę z 3 minutowym przesunięciem. Start planowany był na godzinę 9. Ale jak widać nie do końca było wszystko dograne organizacyjnie, gdyż pierwszy sektor wystartował ok 9.30. Chyba po raz pierwszy spotkałem się na tego typu imprezie z tak dużym opóźnieniem. Mimo dużego przesunięcia w czasie, motywacja była cały czas na bardzo wysokim poziomie. Od startu na Śnieżkę czyli ponad miesiąc wcześniej za wiele nie trenowałem, były to raczej takie spacerowe przejażdżki, ale za to psychicznie byłem dobrze nastawiony. Pozytywna energia i siła woli może zdziałać wiele:-)

Po długich minutach oczekiwań w końcu wystartował pierwszy sektor. Następne minuty mijały już bardzo szybko i zanim się obejrzeliśmy już startował sektor E.

img_2577

Gdy ruszył nasz sektor początkowo szło to bardzo powoli, ale po chwili gdy się peleton trochę rozciągnął depnąłem mocno na pedały i wystrzeliłem do przodu. Serce waliło jak oszalałe, z uśmiechem na twarzy i zarazem dużym skupieniem pędziłem za uciekającą grupką. Po jakimś czasie grupki zrobiły się bardzo małe, a więc ruszyłem dalej w pościg za kolejną grupkę i tak przesuwałem się do przodu. Już po kilku kilometrach dogoniliśmy sektor E, a później D.

Tempo było bardzo wysokie, nogi pracowały bardzo ciężko, pierwsze 60 km przejechałem ze średnią prędkością 36 km/h co jak na amatora z rowerem MTB 26″/2.2″ uważam za niezły wyczyn. Ale trzeba ciągnąć dalej i wytrzymać do końca. Gdy grupa, za którą jechałem zwalniała wyprzedzałem ją i goniłem kolejną, która znikała w oddali. To niestety powodowało, że traciłem mnóstwo energii. Droga nie zawsze była gładkim asfaltem po którym było słychać tylko szum moich grubych opon, bywały odcinki bardzo nierówne, co powodowało, że prędkość spadała mimo, że dawało się z siebie tyle samo energii. Ale to oczywiste, tak samo jak jazda pod górkę, których było też kilka, ale za to nie były zbyt wymagające.

Na 80 km jechałem sam gdy dogoniła mnie grupka, którą wcześniej zostawiłem w tyle. Jak widać zachowali więcej energii na ostatnie kilometry trasy. Prędkość była niesamowita jak dla mnie, pędziliśmy blisko 40 km/h część ludzi na szosówkach, część na MTB. Na jednym ze skrzyżowań jeden samochód nieomal w nas wjechał mimo, że policja kierowała ruchem. Na szczęście zrobiliśmy szybkie odbicie i mknęliśmy dalej do przodu. Generalnie na trasie było sporo wypadków, mam nadzieje, że nie były to poważne kraksy.

Ostatnie 10 km do mety grupka nabrała jeszcze większego tempa i niestety już tego nie wytrzymałem. Strasznie bolały mnie mięśnie w okolicach pośladków co powodowało, że nie mogłem już szybciej pedałować. Musiałem trochę zwolnić, grupka szybko oddaliła się, a ja sam zbliżałem się do mety. Na ostatniej prostej nie miałem już za bardzo pary w nogach by zafiniszować i jechałem z prędkością ok. 24 km/h.

Pomimo dużego zmęczenia wjechałem na metę z czasem, którego bym się nie spodziewał: 3:06:43, byłem bardzo szczęśliwy. Pojechałem w kierunku strefy finiszera gdzie otrzymałem pamiątkowy medal. Po zjedzeniu owoców, loda i bułki z ketchupem (nie mogłem patrzeć na to hamburgerowe mięso) poleżałem trochę nad jeziorem i udałem się do domu.

To jest naprawdę rok wyzwań i walki ze sobą:-)