Survival Race 2019 MACHINE
W tym roku po raz drugi stworzyliśmy firmowy team, by wystartować w Survival Race. W nieco mniejszym składzie, z nowymi twarzami pojawiliśmy się na liście startowej, podejmując się znacznie trudniejszego wyzwania, czyli MACHINE trasa licząca 50 przeszkód na odcinku 12 km – będzie się działo.
Tegoroczne przygotowania do zawodów odbywały się w całkowicie odmiennym trybie. Z uwagi na pracę w terenie kilku osób z teamu, zrezygnowaliśmy ze wspólnych treningów na rzecz indywidualnego przygotowania. Z czasem jest tak, że zazwyczaj płynie szybciej, niż byśmy tego sobie życzyli i zanim się spostrzegliśmy była już końcówka maja, a tym samym zawody lada dzień.
W ostatniej chwili wycofał się Norbert, na szczęście bardzo szybko znalazłem na jego miejsce zastępstwo w postaci kolegi Bartka, z którym miałem okazję powalczyć w zeszłym roku w biegu po schodach. Dzięki temu, utrzymaliśmy team pod względem ilościowym, a do tego doszedł nam mocny zawodnik. Jak to w zespołach bywa, poziom zawodników jest zróżnicowany, tak też jest w naszym. Dlatego, tak jak w ubiegłym roku biegniemy razem i sobie wzajemnie pomagamy dostosowując tempo do najwolniejszego z nas, albo po prostu czekamy przy kolejnej przeszkodzie na pozostałych z ekipy.
W tym roku, odbiór pakietów odbywa się tylko w dzień zawodów, także spotykamy się ok. godzinkę przed biegiem w okolicach biura zawodów. Przyjechałem z Anią i Mają, ruszyłem do przodu odebrać pakiet, a dziewczyny dotarły po chwili. Gdy wyszedłem z biura zawodów pojawił się Zygmunt, który także odebrał już swój pakiet. Po kilku minutach pojawił się Adam z Arturem, a chwilę potem cała reszta ekipy. Byliśmy w komplecie – siedmiu „wspaniałych”. W tym roku niestety nie mamy żadnej kobiety w teamie – szkoda.
fot. Artur Janecki
Biegowo kompletnie się nie stresowałem trasą, za to pod względem siłowym w tym roku było słabo. Przez cały rok nie zrobiłem choćby pompki czy podciągania na drążku, ale wiedziałem, że sobie poradzę. Od samego rana byłem nakręcony dobrą energią i na wykorzystałem to podczas biegu.
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
Nasza fala startowała o 10:15, w międzyczasie zaliczyłem dwa razy toaletę, oddaliśmy z Bartkiem plecaki do depozytu i sobie miło rozmawialiśmy. Maja oczywiście szalała biegając pomiędzy wszechobecnymi biegaczami. Biegała z balonem, albo naśladowała wygłupy taty.
Kinga postarała się o barwy wojenne dla całej ekipy i wymalowała wszystkich szminką. Mi przypadła w udziale błyskawica, rozumiem, że dzisiaj będę „szybki jak błyskawica” – tak się nastawiłem. Nawet Maja załapała się na malowanie buzi – otrzymała piękne serduszko. Oczywiście, gdy się z nią żegnałem tuż przed wejściem na rozgrzewkę, całą ją wysmarowałem moją błyskawicą 🙂 Natomiast dziewczyny z obsługi zatroszczyły się o numery startowe na naszych twarzach.
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
W pełnej gotowości wyczekiwaliśmy startu.
fot. Artur Janecki
W końcu wywołali naszą falę – czas na rozgrzewkę. Tym razem rozgrzewka nie była zbyt wymagająca patrząc do roku ubiegłego. Może to też kwestia temperatury. W zeszłym roku już na rozgrzewce, lał się ze mnie pot strumieniami, a teraz za bardzo tego nie czułem. Odliczanie do startu i ruszyliśmy – niezbyt ostro, zamykając tyły.
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
Gdy tylko wbiegliśmy do lasu trafiliśmy na zerwaną taśmę, przez co zrobiło się małe zamieszanie, na szczęście już po chwili odnaleźliśmy właściwy kierunek biegu.
Trasa w stosunku do poprzedniego roku różniła się od samego początku. Tuż po pokonaniu kilku łatwych przeszkód czekała na nas duża przyjemność w postaci wodnej zjeżdżalni. Na pierwszy ogień popłynął Mariusz, a tuż za nim Jędrzej.
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
No i pod koniec leci największy dzik – Adam, a zaraz za nim Bartek.
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
Szkoda tylko, że tym razem znacznie skrócili zjeżdżalnię, ale i tak była przednia zabawa. Wykręcając koszulki w truchcie czekaliśmy na resztę ekipy. Z dobrą energią lecimy dalej. Mariusz wyraźnie słabnie zostając w tyle. Chyba nie każdy wziął sobie do serca, że na ten bieg trzeba popracować choć trochę nad formą. Ale jako zespół nie pozwalamy mu się poddać i w najróżniejszy sposób motywujemy go do walki.
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
I znowu woda, tym razem wskakujemy do jeziora, dalej basen z piany i Elektrofaza. Pomimo, że rozłożyłem ręce za wiele prądu na sobie nie poczułem.
fot. Artur Janecki
Lecimy dalej, by po chwili nieźle się przemaglować. Nie bardzo wiem jak można tą przeszkodę pokonać w pojedynkę – ciężka sprawa. Na szczęście nie musimy się tym przejmować – od czego jest zespół. Jedni podnoszą opony, a inni wciągają brzuchy i przeciskają się na drugą stronę.
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
Taka dobra z nas ekipa, że pomagamy także zawodnikom z innych teamów.
fot. Artur Janecki
W tym roku z wielorybem poszło nam dużo sprawniej. Pomagając sobie nawzajem pokonaliśmy go bardzo szybko i mogliśmy śmigać dalej.
fot. Artur Janecki
Za to poniższą przeszkodę zapamiętam na bardzo długo. I to nie z względu na to, że dała mi dużo radości, wręcz przeciwnie – strasznie poobijałem sobie piszczele. Widocznie technika, którą obrałem nie była dla mnie najlepsza.
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
Jak widać metod pokonania tej przeszkody było wiele, ale nie tylko dla mnie ta przeszkoda była jakby za karę. Niektórzy po niej tak odreagowywali.
fot. Artur Janecki
Choć na trasie było znacznie więcej przeszkód w porównaniu do 6 km trasy z roku ubiegłego, to było też bardzo dużo odcinków biegowych, crossowych – takich jak lubię. Nie brakowało też błota i przeprawiania się przez mało zachęcające rzeczki. Niektóre przeszkody były bardzo wymagające, ale z większością sobie poradziłem. Z długością drabinek to przesadzili – dali ich tyle, że odpadłem w już połowie.
Na koniec legendarna już rampa. Pamiętam jak w zeszłym roku odpuściłem za pierwszym razem pokonanie jej bez pomocy. Tym razem powalczyłem kilka razy, ale za każdym razem brakowało mi kilkanaście centymetrów. Tu chyba trzeba popracować nad techniką, bo szybkość rozpędu nie ma raczej tu większego znaczenia. Ale pomagając sobie nawzajem wszyscy pokonaliśmy tą niełatwą przeszkodę bez problemu.
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
Do naszych kibiców dołączyła Asia – miło 🙂 Za rok koniecznie startujesz z nami.
fot. Artur Janecki
Z dobrą energią wbiegamy wszyscy razem na linię mety – ale to było fajne.
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
fot. Artur Janecki
Brudni, spoceni, zmęczeni, poobijani, ale z radością na twarzy ukończyliśmy bieg.
Chwilę porozmawialiśmy i udaliśmy się w stronę pryszniców, by się choć trochę obmyć. Choć miałem ciuchy na przebranie zostałem w rzeczach startowych. Dość szybko ekipa się rozeszła, jeszcze chwilę zostałem z Bartkiem więc udaliśmy się do strefy z jedzeniem. Trochę się naczekałem za hamburgerem, ale zjadłem go ze smakiem. Na koniec załapaliśmy się jeszcze na lody.
Wracając tramwajem zastanawiałem się dlaczego ludzie tak dziwnie na mnie spoglądają. Ciuchy w miarę mi wyschły, były wypłukane więc za bardzo nie były od błota. Dopiero jak wróciłem do domu i spojrzałem w lustro wiedziałem w czym rzecz. Błyskawice namalowane przed startem szminką miałem rozmazane na obu policzkach, myślałem, że to umyłem, a ja to jeszcze bardziej rozmazałem i trochę wyglądało jak krew. Dziwne, że nikt nie zapytał czy wszystko u mnie w porządku.
Osobiście czuję troszkę niedosyt pod względem tempa. Ale przecież nie to jest tu najważniejsze. Za to pod względem emocji i fajnej energii to czuję się niesamowicie. Ekipa spisała się super, jestem z Was dumny, daliście radę!